Zawrotne zarobki młodych i atrakcyjnych kobiet w NBP. Eksperci w szoku

Dwór Sułtana Glapińskiego.

65 tysięcy miesięcznie – na tyle oszacowano zarobki Martyny Wojciechowskiej, jednej z „aniołków” prezesa NBP Adama Glapińskiego. W sierpniu 2016 roku trafiła na stanowisko dyrektora departamentu komunikacji i promocji NBP, a także została oddelegowana przez prezesa NBP do rady Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. W połączeniu z premiami i bonusami dało to miesięczne zarobki w wysokości 65 tys. złotych – wynika z szacunków „Gazety Wyborczej”.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


To jednak nie wszystko – Wojciechowska w minionej kadencji samorządowej była radną sejmiku mazowieckiego (oczywiście z ramienia PiS) dlatego dziennikarzom udało się odnaleźć szczątkowe dane o jej zarobkach. W oświadczeniu za rok 2016 jej zarobki wyniosły aż 392 tys. złotych. Kolejnych już nie składała.

– Takie zarobki mają się nijak do pragmatyki wynagradzania w NBP jaką znałem. (…) Za mojej bytności w NBP, a jako członek RPP byłem członkiem zespołu banku centralnego, takie „kariery” były nie do pomyślenia. Zarobki członków RPP wynosiły tyle ile wiceprezesa NBP. Więcej od nas – a mieliśmy pensje poniżej 20 tys. złotych – zarabiał tylko prezes banku centralnego. (…) Ale prezes NBP może oczywiście przeforsować prawie wszystko. On jest w tej instytucji pierwszy po Bogu. Tylko, że musiałoby się to odbywać poza granicami albo na granicy wewnętrznego regulaminu wynagradzania, bo zgodnie z tym regulaminem żeby odpowiednio dużo zarabiać trzeba spełniać odpowiednie kryteria – ocenił dr Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej w rozmowie z NaTemat.

Źródło: NaTemat