Polowanie na Giertycha

Metody i środki, jakie zastosowano wobec Giertycha, przypominają ostre polowanie, w którym liczy się tylko ustrzelenie grubego zwierza.

Reklamy

Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. 

Poznański Sąd Okręgowy po zapoznaniu się z aktami sprawy i wysłuchaniu argumentów pełnomocników Romana Giertycha, postanowił wstrzymać wykonanie postanowienia poznańskiej prokuratury o zastosowaniu środków zapobiegawczych wobec mecenasa. Prokuratura złożyła oczywiście zażalenie na decyzję sądu, które zostanie rozpatrzone na posiedzeniu w dniu 3 grudnia br. Ale mało prawdopodobne jest to, że decyzja sądu w sprawie Giertycha ulegnie zasadniczej zmianie.

Prokuratura Regionalna w Poznaniu postawiła Romanowi Giertychowi zarzuty w związku  z rzekomym wyprowadzeniem ok. 92 mln złotych z giełdowej spółki Polnord, która kiedyś należała do Ryszarda Krauzego. Giertych  prowadził obsługą prawną Polonordu i dlatego właśnie jego rolą zainteresowało się  Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA), które w tej sprawie realizowało czynności na zlecenie poznańskiej prokuratury.

Przeciwko Giertychowi użyto całego arsenału Agencji Wywiadu. Podsłuchiwano go nielegalnie, bez zgody polskich sądów. Aby to zrobić kazano prowadzić operację z zagranicy.

Pokazówka CBA

Cała sprawa zaczęła się w połowie października br., gdy CBA przystąpiło  do przygotowań zmierzających do  zatrzymania 12 osób, które miały mieć związek ze sprawą rzekomego wyprowadzenia pieniędzy z Polnordu. Pozbawienie wolności mecenasa Giertycha miało być zaś prawdziwym crème de la crème całej afery. Starannie zresztą zadbano o nagłośnienie całej sprawy, ściągając pod warszawski sąd dziennikarzy „zaprzyjaźnionych” mediów. Funkcjonariusze zatrzymali Giertycha w chwili, kiedy po rozprawie wychodził z sądu. Na oczach dziennikarzy skuli kajdankami i zawieźli do domu w podwarszawskim Józefowie. Tam miało się odbyć drobiazgowe przeszukanie, ale w jego trakcie mecenas zasłabł i trafił do szpitala.

Zanim jeszcze doszedł do siebie, prokurator próbował  odczytać zarzut z art. 296 kodeksu karnego, czyli nadużycie  zaufania lub uprawnień w obrocie gospodarczym. Jeśli szkoda jest duża, a tutaj chodzi przecież o 92 mln złotych, kara może wynosić nawet do 10 lat więzienia. Śledztwo w tej sprawie miało toczyć się od 2017 r. po złożeniu zawiadomienia przez Polnord. W jego ramach prokuratura badała również inne transakcje z udziałem Prokom Investments, spółki należącej w przeszłości do Ryszarda Krauzego.

Sprawą Giertycha zaczęło interesować się  wiele instytucji  (m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich) i organizacji (m.in. Fundacja Helsińska), a także media. Tym bardziej, że Sąd Rejonowy w Poznaniu odrzucił wniosek poznańskiej prokuratury o areszt dla warszawskiego prawnika.  Prokuratura  złożyła zażalenie na tę decyzję do Sądu Okręgowego. Ten jednak nie tylko odrzucił zażalenie prokuratury, ale i wydał postanowienie o uchyleniu wykonalności wszystkich zastosowanych przez prokuraturę środków zapobiegawczych. Czyli poręczenia majątkowego (wynoszącego aż pięć milionów złotych), zawieszenia w czynnościach adwokata, zakazu opuszczania kraju i dozoru policji połączonego z zakazem kontaktowania się z pozostałymi podejrzanymi.

Można więc powiedzieć, że w sprawie Giertycha poznańska prokuratura dwukrotnie poniosła porażkę.  Śledczy jednak nie składają broni. Chcą za wszelką cenę dopaść mecenasa i to niekoniecznie w sprawie Polnordu.  Skrupulatnej kontroli poddane są m.in. rachunki bankowe Giertycha z lat 2019 i 2020. Jest to o tyle dziwne, że sprawa Polnordu dotyczy lat 2011–14, a nie 2019–20. Takie same wątpliwości może wzbudzać zlecone przez poznańską prokuraturę przeszukanie willi Giertycha we Włoszech. Wszystko wygląda więc na typowe szukanie haków i to za wszelką cenę.

Wszystkie siły i środki na Giertycha

Obecnie śledztwo prowadzi kilka delegatur CBA, które robią co mogą, aby znaleźć jakiekolwiek materiały.  Sprawę prowadzi przede wszystkim Delegatura CBA w Warszawie. Szeroko zakrojone działania podjęła również Delegatura CBA w Lublinie. Dla lubelskiej Delegatury CBA jest to najważniejsza sprawa, jaką kiedykolwiek się zajmowała. Dlatego  gros jej sił i środków zaangażowano właśnie w tę sprawę. Uczestniczą w niej także delegatury CBA w Poznaniu i Szczecinie.  Łącznie zaangażowano kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Mogą oni korzystać z całego potencjału Agencji i mają do dyspozycji nieograniczone środki budżetowe.

Osobisty wróg Prezesa

Działalność zawodowa Romana  Giertycha długo nie zwracała uwagi PiS.  Wzięty adwokat mógł spokojnie wykonywać swoje obowiązki i zarabiać przy tym spore pieniądze. Na brak klientów nie mógł  narzekać. Okres względnego spokoju trwał jednak do pewnego momentu.  Gdy władzę przejęło PiS, skuteczność Giertycha  zaczęła drażnić Jarosława Kaczyńskiego. Na domiar złego, adwokat nie  stronił od obywatelskiego zaangażowania. Pokazywał się na opozycyjnych demonstracjach, nie ukrywając swojego krytycznego stosunku do rządów PiS.

Co gorsza, Giertych  został adwokatem rodziny Tusków. W  czerwcu 2017 r. towarzyszył Michałowi Tuskowi, podczas zeznań przed sejmową komisją śledczą ds. wyjaśnienia afery Amber Gold. Dwa lata później Giertych był z Donaldem Tuskiem, gdy ten był przesłuchiwany przez sejmową komisję śledczą ds. wyłudzeń VAT.

Czara przelała się w lutym ubiegłego roku, kiedy to Giertych stał się pełnomocnikiem Geralda Birgfellnera, głęboko skonfliktowanego z Kaczyńskim austriackiego biznesmena. Firma Birgfellnera miała opracować projekt budowy dwóch bliźniaczych wieżowców w centrum Warszawy dla należącej do PiS spółki Srebrna. W czerwcu 2018 r. wystawiła Srebrnej fakturę za swoje usługi opiewającą na kwotę 1 mln 580 tys. zł. I wtedy doszło do konfliktu pomiędzy stronami. W lecie 2018 r. doszło do zerwania współpracy Birfellnera ze Srebrną. Pozostała jednak niezapłacona faktura. Sprawa trafiła do prokuratury, w której austriackiego biznesmena reprezentował Roman Giertych.

To wszystko rozjuszyło prezesa PiS. Kaczyński wezwał ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego i zapewne wtedy zadecydowano o „znalezieniu haka” na Giertycha.

Wkrótce później Kamiński przygotował naradę w kierownictwie CBA, która przebiegała według starych, sprawdzonych wzorców. Biorący w niej udział szybko zrozumieli, że muszą znaleźć dowody na przestępczą działalność Romana Giertycha.  Potem poszło już jak w dobrze napisanym scenariuszu. Dowody się znalazły, i mają potwierdzać, że Giertych wspólnie i w porozumieniu z innymi  uczestniczył  w przestępczym procederze. Sęk w tym, że nie uwierzył w nie niezawisły sąd. Właśnie dlatego CBA musi dalej szukać dowodów mających potwierdzać „przestępczą działalność” Giertycha.

Gdzie jest prawda?

Odkąd porzucił politykę, Roman Giertych skupił się na wykonywaniu swojego zawodu. Zarobił miliony i to legalnie. Jako znany prawnik, nie musiał przeprowadzać żadnego wymyślnego manewru, aby szybko zarobić duże pieniądze. Co więcej, obchodzenie prawa nie leżało w jego interesie. Mało prawdopodobne jest zatem to, co z góry założył CBA i prokuratura, że dzięki prawniczemu wybiegowi Giertych i jego klienci wyprowadzili 92 mln złotych z Polnordu. Z dużym prawdopodobieństwem można zaś stwierdzić, że rację ma Ryszard Krauze, który twierdzi, że śledczy pomylili dwa pojęcia: „przysporzenie” i „zubożenie lub uszczuplenie”. Prokuratora założyła bowiem, że Krauze i Prokom uszczuplili majątek Polnordu. A tymczasem jak podkreślił biznesmen, „Prokom, i ja ten majątek wielokrotnie zwiększaliśmy, czyli przysparzaliśmy wartości”.

Nie jest niczym nowym stwierdzenie, że zarówno funkcjonariusze naszych służb  jak i prokuratorzy i sędziowie mają spore kłopoty ze zrozumieniem dokumentacji finansowej. Być może tu tkwi źródło zarzutów, wysuniętych wobec Giertycha. Dlatego mecenas spokojnie czeka na dalszy rozwój wydarzeń.